Około 10 września wyruszyłem w poszukiwaniu miejsc, gdzie może być w tym roku rykowisko. Kiedy przechodziłem przez łąkę w kierunku lasu, w wierzbowych krzakach usłyszałem charakterystyczne „ stękanie” byka łosia. Zatrzymałem się natychmiast i poszukałem dogodnego miejsca aby się ukryć. W pobliżu nie było drzew, tylko krzewy wierzby. Przygotowałem aparat i stanąłem w „cieniu”, aby nie stać na otwartej przestrzeni. Krzaki się rozstąpiły i On wyszedł na łąkę. Po dźwiękach w bagnie wiedziałem, że to coś dużego. Kiedy zobaczyłem, to lekko mnie zmroziło. Był to bardzo duży łopatacz, jakiego do tej pory jeszcze nie widziałem w tej okolicy. Zrobił kilka kroków, przystanął i spojrzał w moją stronę. Był w odległości 40m i powoli ruszył prze siebie, czyli w moim kierunku.
Nie ruszałem się z miejsca i zacząłem robić zdjęcia. On idzie do mnie i nie ma zamiaru zmienić kursu. Niedobrze myślę sobie, o co mu chodzi? Odległość ciągle się zmniejsza a ja stoję naiwnie i robię zdjęcia. Jestem na poziomie łąki, bez żadnego zabezpieczenia i czekam co będzie dalej. Czuję wielki respekt przed potężnym zwierzęciem ale nie mogę powstrzymać się przed robieniem zdjęć. Lekkim łukiem podchodzi do mnie na odległość mniej niż 20 m. Własnym oczom nie wierzę, że to prawda. Odrywam oczy od aparatu i podziwiam wspaniałe zwierzę. Widzę jego wzrok, głęboki oddech i mokry kark. Przez dłuższą chwilę patrzymy na siebie. Nie widać w nim stresu i nigdzie się nie spieszy. Wzrok ma całkiem spokojny. Może to tylko złudzenie. Po dłuższej chwili powoli zaczął odwracać się i nieśpiesznie poszedł sobie tam, gdzie pierwotnie nie zamierzał, bo spotkał przeszkodę w mojej osobie. Nasze spotkanie sam na sam trwało kilka minut, co jest dla mnie dużym i rzadkim wydarzeniem. Wielokrotnie w myślach i na zdjęciach wracam do tych chwil i emocji.