Któregoś dnia wybrałem się na pola rzepaku, wokół których jest sporo zarośli liściastych i krzewów, w nadziei sfotografowania jeleni. O tej porze roku – w czerwcu – trawy, pokrzywy i bylice na obrzeżu pól mają wysokość ponad metr. Zbliżyłem się do kępy zarośli i postanowiłem wejść w cień, aby stamtąd obserwować pole. W chwili, gdy przedzierałem się przez trawy, nagle coś bardzo blisko mnie zerwało się na nogi, głośno fuknęło i przez sekundę widziałem stojące uszy i łeb dzika, który pobiegł w głąb zarośli. Pomyślałem, spłoszyłem dzika i odczekawszy zacząłem wchodzić dalej. Po chwili usłyszałem inne odgłosy dochodzące z krzaków. Było to chrząkanie młodych dzików, które zobaczyłem w ilości około siedmiu osobników, jasnobrązowej barwy w białe pasy. Młode, widząc mój ruch, zaczęły przedzierać się przez trawę dosłownie do moich nóg. Mogłem je dotknąć, jednak tego nie zrobiłem. Wykonałem dwa zdjęcia. Któryś z nich wydał inny dźwięk i natychmiast w odległości kilkunastu metrów od mnie pojawił się dorosły dzik, który uciekł w krzaki. Wiedziałem, że jest to locha, matka młodych, która czuwa w niewielkiej odległości. Mimo dużego napięcia, w miarę spokojnie zacząłem wycofywać się z jej terenu na pole. Jakież było moje zdziwienie, gdy za mną szły młode, może przez kilkanaście metrów. Kiedy dotarłem do drogi, poczułem się bezpieczny i przez kilkanaście dni nie byłem w pobliżu tego miejsca.
Kilka dni później ponownie znalazłem się w terenie, w okolicy miejsca, gdzie locha wyprowadziła potomstwo. Szedłem drogą śródpolną wczesnym rankiem – ok. godz. 5.00 – z aparatem przygotowanym do natychmiastowego użycia. Po jednej stronie drogi rosła pszenica a po drugiej rzepak, który wprawdzie był w fazie przekwitania, ale jeszcze czuć było jego intensywny zapach.
W odległości ok. 50 m od miejsca, gdzie się znajdowałem, na drodze zauważyłem biegające nieduże zwierzę koloru szaro-brązowego. Z tej odległości pomyślałem, że to pewnie zając przycupnął na miedzy. Zacząłem spokojnie przesuwać się w tym kierunku i po kilku etapach marsz-przykucnięcie, znalazłem się w odległości ok. 30 m i stwierdziłem, że po drodze biegają małe dziczki. Wykonałem kilka zdjęć aż tu nagle z wysokiej przydrożnej trawy na drogę wychodzi locha – matka maluchów, chwilę stoi, obraca się i wolno podąża w moim kierunku. Ja jestem na drodze bez żadnej osłony a w pobliżu nie ma nawet krzaków, nie mówiąc o drzewie. Co robić? Zostać? Uciekać? Wiatr miałem „na siebie”, więc zwierzę miało problem z rozpoznaniem mojego zapachu. Kiedy podeszła na odległość ok. 20 m coś chrumnęła (powiedziała) do maluchów, które stłoczyły się za nią i nagle wszyscy skręcili w trawę i dalej w rzepak. Uf! Co za emocje. Długo jeszcze pozostawałem w tym miejscu pod wrażeniem spotkania z dzikami.