W tym roku nie było jakiegoś szczególnego urodzaju na bieliki lądujące przy mojej czatowni. Często wyczekiwałem długimi godzinami a obiekt nie pojawiał się. Najbardziej irytował mnie brak innych ptaków takich jak sójki. Sroki i kruki, które zazwyczaj są stałymi bywalcami przygotowanej stołówki. Niepowodzenia tłumaczyłem sobie „słabą” zimą, dobrą kondycją ptaków oraz późnym, bo marcowym dokarmianiem. Kiedy po raz kolejny zasiadłem w czatowni i po raz kolejny przez kilka godzin nic się nie pojawiło prawie zwątpiłem. Dałem sobie czas do godz.12.30 i miałem zrezygnować. W pewnej chwili zerknąłem w wizjer aparatu, a tam mignęło coś wielkiego. Natychmiast przeszedłem na „czerwony” alarm i przywarłem do aparatu. Tak, to był on – długo oczekiwany bielik. W locie nurkowym chciał porwać zdobycz, ale się nie udało. Usiadł opodal, chwilę wyczekał czy jest bezpiecznie i podszedł tam, gdzie ja chciałem. To był dorosły osobnik z pięknym żółtym dziobem i białymi piórami w ogonie. Kiedy zabrał się za zdobycz wiedziałem, że mogę zacząć. Sesja trwała ponad pół godziny i w tym czasie nie zwracał na mnie uwagi. Ja natomiast mogłem podziwiać wielkość ptaka, jego siłę i dostojność z tak bliska. Dla tych kilkunastu minut warto było poświęcić kilkaaaaaanaście godzin trudów oczekiwania.
Kilka dni później w pobliżu wylądowały po raz pierwszy dwa młode bieliki, które powitałem z wielką radością i nadzieją, jako nową orlą rodzinę.