Sarnom poświęciłem sporo czasu (czytaj bardzo dużo) zimą 2009/2010 roku. Wybrałem się do lasu, który graniczył z polem rzepaku i rozczarowałem się. Wydawało się, że nie będzie trudno, a było.
Zwierzęta były i spokojnie przyglądały się moim zmaganiom. Na dodatek pogoda jak w grudniu bez śniegu. Zabrakło przysłony a czasy ok. 1/30 sek. przy ogniskowej dużo ponad 500 mm.Dostałem zdjęcia zaszumione i niedoświetlone, nie nadające się do pokazania. Fotograf przyrody musiał ustawić się w kolejce po dobre zdjęcia na jej końcu. Kolejne zasiadki. Lepsza pogoda i masa (trudno to zważyć, ale ponad tonę cierpliwości), zaczęły przynosić lepsze zdjęcia. Odbywało się to przeważnie tak. Pobudka o 6.00 tylko w grudniu (w innych miesiącach dużo wcześniej). Godz. 7.00 na stanowisku w czatowni. Godz. 8.00 na pole wychodzą obiekty. Jest jeszcze za ciemno i trzeba dalej czekać. Po pół godzinie obiekty schodzą do lasu i 2 godz. fotograf ma czas na śniadanie. Kolejne wyjście i trzeba się sprężać, aby uchwycić coś ciekawego. Zwierzęta schodzą z pola a fotograf ma 2 godz. na drugie śniadanie. I tak w kółko. To nie jest cała prawda. Zapomniałem dodać, że jest np. około 10 st.C mrozu i zastanawiam się ile jeszcze mogę wytrzymać. Mam na sobie 4 kurtki, 3 pary spodni, 2 szaliki i coś tam jeszcze. Najgorzej jest z nogami i to one głównie decydują o powrocie. Powtarzam sobie – jeszcze 15 minut, jak nie będzie się nic działo, to schodzę z zasiadki. W tym odliczaniu czasu dobijam do godz. 14.00, kiedy muszę iść, bo robi się szarówka.